Głowy porozbijane kolbami

Głowy porozbijane kolbami

Choć od powstania wielkopolskiego mijają już 93 lata, potomkowie uczestników tamtych wydarzeń nadal są wśród nas. Marian Szczepaniak przypomina dziś postać swojego ojca Michała, który jako młody chłopak ryzykując życiem chwycił za broń. Wrześnianin opowiada również o dalszych losach swojej rodziny.

  • zdjęcie

Michał Szczepaniak miał zostać fryzjerem. Ostatecznie jednak chłopak, który skończył niemiecką szkołę w Gnieźnie i świetnie liczył, wybrał pracę wagowego w cukrowni. Jego młodzieńcze plany gwałtownie przerwała I wojna światowa – dostał powołanie do pruskiej armii. Michał, podobnie jak tysiące Wielkopolan, zmuszony był walczyć po stronie zaborcy. Jego życie nieraz wisiało na włosku. Chłopak przetrwał wielką bitwę pod Verdun, w której zginęło prawie 700 tys. pruskich i francuskich żołnierzy. Młody poborowy miał więcej szczęścia niż jego koledzy rzuceni na pierwszą linię walki. Ukryty w okopach podawał taśmy z nabojami do karabinu maszynowego. Jesienią 1918, kiedy wrócił do domu, Wielkopolska wrzała przygotowując się do zbrojnego zrywu. 28 grudnia Michał zgłosił się do powstania. – Nie wahał się, nie miał wątpliwości, mimo że ledwo co wrócił z wojny. Wychowano go na patriotę – z dumą mówi Marian Szczepaniak, jego syn. Żołnierz swoje powstańcze przeżycia spisał w pamiętniku. Ten unikatowy dokument cudem przetrwał zawieruchę II wojny światowej. Po latach Marian Szczepaniak podarował go ZSZ nr 2 im. Powstańców Wielkopolskich we Wrześni.

Pamiętnik z powstania

Młody żołnierz pisze w pamiętniku, że trafił do czwartej kompanii dowodzonej przez Stanisława Smodlibowskiego. Jego oddział po wyzwoleniu Gniezna ruszył w pochód po północnej Wielkopolsce odbijając po drodze Zalesie, Pińsko i Szubin. Potem był atak na Rynarzewo. W przededniu akcji Niemcy zabili ośmiu strzelców wysłanych na zwiady. Michałem wstrząsnęło okrucieństwo, z jakim ich potraktowano: „Dostali się w taki ogień, że musieli się poddać. (…) w okrutny sposób ich zamordowali. Byli to młodzi, zgrabni jak świeca strzelcy w zielonych uniformach. Byli poprzebijani i głowy mieli porozbijane kolbami”.

  • zdjęcie

Nadszedł nowy 1919 rok  i kolejne wyzwania. Luty łączył się z zaciętymi walkami nad Notecią o dworzec kolejowy w Zamościu. Niemcy stawiali silny opór, codziennie ostrzeliwali Polaków z pancernego pociągu, póki powstańcy nie wysadzili torów. Potem były walki w okolicach Tury, pod Kcynią, Nakłem i Wągrowcem. Marzec przyniósł zwycięstwo, ale dla Michała wojna jeszcze się nie skończyła. Razem z kolegami wyruszył na wschód broniąc Kresów przed bolszewickim naporem. Bojowy szlak Wielkopolan prowadził przez  Pińsk, Brześć Litewski, Osipowicze, Hołujn, Bobrujsk. Choć kule omijały Michała, pewnego dnia znalazł się w szpitalu polowym złożony ciężką chorobą. W drodze powrotnej w Krotoszynie zobaczył się z jadącym na front ojcem i bratem Franciszkiem, żołnierzem 10. Pułku Strzelców Wielkopolskich (przemianowanym później na 68. Pułk Piechoty). Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że to ich ostatnie spotkanie. Franciszek poległ w Grodnie w 1920 roku.

W rogatywkach na 3 maja

W latach dwudziestych Michał zamienił Gniezno na Wrześnię. Zaczął pracę w magazynie zbożowym Antoniego Nowakowskiego, ożenił się, miał trzech synów i córkę, która wiele lat później przejęła nieużywane narzędzia ojca i sama została fryzjerką. Mimo upływu lat nie zapomniał o powstańczej przeszłości. Każdego roku 3 maja ubierał się w mundur i razem z innymi weteranami maszerował ulicami. – Pamiętam, że przed wojną wszyscy byli dumni z powstańców, szanowali ich – wspomina Marian Szczepaniak. – Ich majowy  pochód robił wrażenie. Cieszyli się tymi spotkaniami, ale też pomagali sobie wzajemnie w codziennym życiu, jeśli zabrakło pracy. Ludzie mieli dla nich więcej względów, nie zostawiano rodzin bez opieki.

Wspomnienia w szufladzie

Rodzina Szczepaniaków doświadczyła tej solidarności w 1939 roku po śmierci ojca. Dzięki powstańczej przeszłości Michała jeden z jego synów, wówczas szesnastolatek, szybko znalazł pracę na kolei. Niestety nie na długo. Wybuchła wojna i w październiku hitlerowcy wywieźli go na roboty do Niemiec. Wkrótce ten sam los spotkał następnego syna zatrudnionego w sklepie żelaznym. Czternastoletni Marian z  chorą na serce matką i dziewięcioletnią siostrą stracili bliskich i środki do życia. Sytuacja była dramatyczna. Zdeterminowany Marian  poszedł prosić o pracę Niemca, właściciela gospodarstwa położonego w rejonie, gdzie dziś mieści się sklep Kaufland. – Za I wojny był administratorem u hrabiego Mycielskiego, znał dobrze polski, powiedziałem mu, że ojciec nie żyje, mam na utrzymaniu siostrę i matkę. Spojrzał tak na mnie spod okularów i powiedział: możesz przyjść jutro rano. Pierwsze zajęcie, jakie dostałem, to obieranie ziemniaków z kłączy.

W mieście trwały prześladowania powstańców. Aresztowano wszystkich podoficerów z 68. Pułku Piechoty – po trzech miesiącach w więzieniu już nie żyli. Wdowę z dziećmi zostawiono w spokoju. Cenną pamiątkę po Michale, jego pamiętnik z powstania, schowała głęboko w szufladzie, tak by nikt jej nie znalazł.

Atanazy uratował mu życie

W tym samym czasie w Krakowie żył i działał brat Michała Szczepaniaka Władysław, nauczyciel, pijar. Ojciec Atanazy, bo tak brzmiało jego zakonne imię, zaangażował się w konspirację – ratował swoich uczniów represjonowanych przez hitlerowców, był również łącznikiem arcybiskupa Adama Sapiehy. W 1943 roku zagrożony aresztowaniem uciekł pieszo przez zieloną granicę na Węgry, gdzie do końca wojny przebywał w obozie dla internowanych Polaków. – Jeszcze w Polsce zatrzymało go gestapo, pytali, czy nazywa się Władysław Szczepaniak, już wtedy go szukali. Powiedział, że ma na imię Atanazy, i to go uratowało.

Mecz z Hitlerjugend

  • zdjęcie

Marian nie chodził już do szkoły. Hitlerowcy zabronili polskiej młodzieży się uczyć. Zimą po pracy chłopak razem z kolegami grał w hokeja na zamarzniętym stawie niedaleko gorzelni. Któregoś dnia grupa Hitlerjugend zaproponowała rozegranie meczu. Polscy chłopcy wygrali przygniatającą przewagą goli. Radość była wielka, okupiona jednak strachem o własne życie, bo naziści nie potrafili pogodzić się z przegraną. – Następnego dnia szedłem Harcerską, na wysokości pomnika minąłem trzech z nich. Gdy ich wyprzedzałem, jeden złapał mnie za krawat, popchnął, drugi kopnął. Nie walczyłem, każdy z nich miał sztylet, w końcu dali mi spokój. Mojego kolegę poszczuli psem. Jeśliby nas zabili, nie ponieśliby żadnych konsekwencji. Sportowa pasja jednak przetrwała – po wojnie Marian Szczepaniak trenował w drużynie Ludowych Zespołów Sportowych we Wrześni i w hokejowej reprezentacji Polski.

  • zdjęcie

Ewa Konarzewska-Michalak

« wstecz

Newsletter