Po 20 latach

Prezes Szpitala Powiatowego we Wrześni Zbyszko Przybylski zaczął kierować wrzesińską lecznicą w 1998 roku. Z tej okazji zapytaliśmy go o zmiany na przełomie ostatnich 20 lat, sytuację służby zdrowia oraz cienie i blaski lekarskiej profesji.

W styczniu minęło 20 lat, odkąd kieruje pan wrzesińskim szpitalem. Czy początki były trudne?
Minęło to bardzo szybko i aż się wierzyć nie chce, że te dwadzieścia lat już za nami. Początki były ciekawe, bo w 1998 roku szpital był zakładem opieki zdrowotnej. To były jeszcze stare struktury, co do których w ciągu roku miała być wdrażana jedna z czterech wielkich reform. Jej rozpoczęcie w 1999 zapoczątkowało wiele ciekawych działań, nowości, pomysłów, co skutkowało dużymi zmianami w sektorze ochrony zdrowia. Na pewno było dużo zapału, optymizmu, nikt się pracy nie bał, mieliśmy dużo wiary w to, że będzie coraz lepiej. 
Jako zarządzający zakładaliśmy, że to będzie czas właśnie restrukturyzacji, poprawy efektywności, dostępności i jakości usług. Właściwie przez cały czas od tych 20 lat coś się dzieje – mamy taki niekończący się czas zmian, ale sądzę, że wydarzyło się wiele dobrych rzeczy. Jednym z założeń reformy miała być stabilność systemu finansowania sektora ochrony zdrowia. Powiem szczerze, że to ukształtowało się najgorzej, a potrzeby niestety nadal rosną. W kwestii sposobów finansowania na tle krajów Europy Polska jest niestety bliżej szarego końca niż środka. Już nie chodzi o to, żeby być liderem, ale te 4,2% PKB na służbę zdrowia stawia nas za Rumunią, za Czechami, za Słowacją, nie wiem też, czy Albania nas już nie wyprzedziła. 

Czy to kwestie finansowe są największym problemem służby zdrowia w Polsce?
Dzisiejszy problem sektora ochrony zdrowia związany jest z jego niedofinansowaniem i niedoszacowaniem kosztów procedur medycznych. Zdrowie jest bardzo ważną częścią gospodarki, ale pytanie brzmi – jak mamy je traktować – jako koszt czy jako inwestycję? Oczywiście koszty będą rosły, bo rosną możliwości technologiczne i oczekiwania diagnostyczne. Postęp kosztuje, natomiast na dzisiejszy kryzys finansowy ochrony zdrowia nałożył się jeszcze – moim zdaniem trudniejszy – kadrowy. Po 20 latach widać, że mamy niedostateczną ilość kadry. 
Początek był optymistyczny, zakładaliśmy, że kilka lat potrwają zmiany, a okazało się, że co roku coś nas zaskakiwało. Potem przyszedł Narodowy Fundusz Zdrowia, centralizacja i kolejny problem – nadregulacja systemu. Przykładowo – w Polsce rocznie tworzy się tyle aktów prawnych dotyczących ochrony zdrowia, ile w Szwecji przez 8 lat. Zamiast pewne rzeczy doskonalić, za dużo robimy rewolucji. W ciągu ostatnich 20 lat było kilkudziesięciu ministrów zdrowia i każdy wychodził z nowymi koncepcjami, zazwyczaj burząc przy tym stare, a przecież zmiany powinny następować, ale na zasadzie kontynuacji.

Jaka według pana jest aktualna kondycja wrzesińskiego szpitala?
Z punktu widzenia przygotowania do funkcjonowania w systemie, uważam, że jesteśmy na bardzo dobrej pozycji. Jako jeden z nielicznych szpitali powiatowych mamy przygotowaną infrastrukturę i warunki do diagnostyki i leczenia pacjentów, które spełniają standardy rozporządzenia ministra zdrowia. Września nigdy nie będzie miała takich ambicji, żeby być szpitalem wielospecjalistycznym. To jest szpital ostrodyżurowy, w pełnej gotowości, 24h na dobę, głównie, bo w 80%, przyjmujący mieszkańców powiatu.
Porównując stary szpital z nowym, nie trzeba nikomu tłumaczyć racjonalności i zasadności budowy. Warunki są zupełnie inne i chyba nikt dzisiaj by nie chciał wrócić do starych wnętrz z pokojami kilkuosobowymi bez węzłów sanitarnych. Stworzyliśmy bardzo przyzwoitą bazę pobytową, na poziomie europejskim i pokazaliśmy, że można to zrobić w sposób racjonalny. Wskaźniki stworzenia jednego łóżka w szpitalu można szacować ogólnym kosztem. U nas jest to ok. 400 tys. zł, a średnio ten koszt zakładany przy projektowaniu wynosi ok. 800 tys. zł. To jest bardzo dobry wynik, bo zawiera również koszt wyposażenia w aparaturę wysokospecjalistyczną.
Istotą rozbudowy szpitala było poprawienie dostępności i jakości usług. 20 lat temu mieliśmy oddziały podstawowe. To była taka klasyka szpitali powiatowych: chirurgia, interna, pediatria, ginekologia i położnictwo. Był jeszcze oddział noworodkowy i laryngologia, bo wówczas na ogół szpitale powiatowe miały jeden oddział specjalistyczny. W tej chwili nastąpił istotny jakościowy przeskok, bo mamy oddział ratunkowy, intensywną terapię, nowoczesny blok operacyjny, oddział hospicyjno-paliatywny, neurologiczny, ortopedyczny, który wyłonił się 
z chirurgicznego, mamy oddział opieki długoterminowej. Bardzo dobrze została rozwinięta rehabilitacja. Poszerzyliśmy zakres diagnostyki: z podstawowej, w której był rentgen, EKG, potem USG, do takiej, która odpowiada potrzebom pacjenta – mamy endoskopię, tomograf, nowoczesny rentgen, wykonujemy badanie przepływu krwi czy rezonans magnetyczny. Kiedyś na takie badania jeździło się do Poznania, dzisiaj to wszystko jest na miejscu. Część laboratoryjna 20 lat temu a dzisiaj to dwa światy. Zmiana jakościowa jest ogromna. Do tego dysponujemy dużo większą powierzchnią. Nowy szpital cechuje także zupełnie inna technologia, jeśli chodzi o system zabezpieczeń energetycznych i przeciwpożarowych. 
W 1998 roku przyjęliśmy ok. 5 tys. pacjentów, dzisiaj przekraczamy rocznie 20 tys., przy czym liczba szpitalnych łóżek jest porównywalna. Personelu jest dużo mniej niż było kiedyś, co też świadczy o wzroście efektywności. Póki co nie mamy, odpukać, istotnych problemów z kadrą, ale jest zdecydowanie problem systemowy. Myślę, że desperacja młodych ludzi, którzy intensywnie zabiegają o zwiększenie nakładów na sektor ochrony zdrowia, pokazuje, że oni w aktualnych warunkach nie wyobrażają sobie swojej przyszłości. Jeżeli na trzydziestoosobową grupę medyczną 5 osób zostaje w kraju, a reszta wyjeżdża, to świadczy to o złym prowadzeniu polityki systemowej.

Czy dzisiaj zdecydowałby się pan na zawód lekarza jeszcze raz?
W medycynie każdy musi znaleźć swoje miejsce. Myślę, że jak najbardziej jeszcze raz zdecydowałbym się na ten zawód. Czy bym się tak angażował w zarządzanie? Nie wiem. Myślę, że wiele rzeczy udało się zrobić, także mam poczucie zadowolenia. Oczywiście były określone trudności, ale nigdy nie jest tak łatwo, żeby było tylko pięknie.
Życie to jest taka sinusoida, raz jest lepiej, raz gorzej. Nie ma się co zrażać, natomiast kluczową sprawą jest skupienie wokół siebie ludzi, którzy wspólnie pociągną jakiś temat. W naszym szpitalu jest grupa osób, z którą pracuję już ponad 20 lat.

Jakie w tym czasie zaszły zmiany w funkcjonowaniu samego szpitala?
Jedną z przełomowych zmian było wprowadzenie outsourcingu. Kiedyś w szpitalu miało być wszystko – pranie, sprzątanie, gotowanie, wszystkie usługi tzw. pomocnicze. Później ani kuchnia, ani pralnia we Wrześni nie spełniały już żadnych standardów. Brak możliwości inwestycji i brak miejsca zdecydowały o kupowaniu usługi na zewnątrz. Pierwsza pralnia, z której usług korzystaliśmy, była w gospodarstwie rolnym w Winnej Górze, w Instytucie Ochrony Roślin. Dzisiaj są już profesjonalne firmy, które się tym zajmują, do tego stopnia, że nasz szpital nie ma na przykład własnej pościeli. Codziennie rano oddziałowe zgłaszają, ile potrzebują poszewek, ile prześcieradeł itd., i to wszystko do nas dociera. W tej kwestii przeszliśmy prawdziwą zmianę epokową.
Te dwie liczby, o których wspomniałem – 5 tys. i 20 tys. pacjentów. Czy to oznacza, że nagle czterokrotnie wzrosła zachorowalność na terenie powiatu wrzesińskiego? Nie! Kiedyś po godzinie 16, 17 szpital stawał się właściwie miejscem, gdzie tylko izba przyjęć przyjmowała pacjentów przywożonych karetką, takich, którym naprawdę coś się przydarzyło. W ambulatorium była jedna czy dwie osoby w tygodniu. W weekend może trochę więcej, a dzisiaj przychodzi kilkadziesiąt osób dziennie.
Myślę, że jeszcze wiele rzeczy jest do udoskonalenia, ale szpital rozwijał się naturalnie. Istota była taka, żeby mieć te podstawowe oddziały, które zawsze w powiecie były, plus część specjalistyki, która też może być robiona w powiecie. Był czas, że przyjmowaliśmy pacjentów z udarami…

Jak pan realnie ocenia szanse na otrzymanie finansowania udarówki przez NFZ?
Wysoko, powiedzmy, że na 70%. Czekamy teraz, aż fundusz ogłosi konkurs na te świadczenia. W tej chwili nie ma niestety żadnych decyzji, próbujemy kolejny raz podjąć temat. Ja nie widzę żadnego argumentu przeciw finansowaniu. Z punktu widzenia pacjenta, szpitala, organizacji czy funduszowych płac ten oddział powinien działać. Niestety to machina administracyjna powoduje, że pewne sprawy idą zbyt wolno albo zbyt mało elastycznie.

Co uważa pan za swoje największe osiągnięcie?
Osiągnięciem jest to, że mimo trudności związanych z rozbudową szpitala, to się udało. Od początku chodziło mi po głowie, żeby nasz szpital, który w przyszłym roku będzie miał 90 lat, unowocześnić i przystosować do potrzeb i warunków współczesnych. Zresztą przez te 20 lat zupełnie zmieniły się wyobrażenia i oczekiwania. Cieszę się, że udało się spotkać ludzi, którzy zaakceptowali moją wizję i potrafili doradzić, dołożyć swoje doświadczenie, zadbać o finansowanie. Całe zadanie udało się zakończyć, a szpital oddać do użytku. Co do możliwości świadczenia usług – jesteśmy przygotowani, a w kwestii ich jakości, uważam, że osiągnąłem to, co miałem zamierzone. Na pewno jest coś, co po mnie zostanie, niezależnie od wszystkiego, co się będzie działo.

Jakiś czas temu chciał pan złożyć dymisję z funkcji prezesa szpitala. Czy to była kwestia zakończenia jakiegoś etapu, czy może chciał pan trochę odpocząć od biurowych, zarządczych spraw, czy może powrócić do codziennej praktyki lekarskiej?
Wszystko po trochu. Jestem w takim momencie, że coś się zakończyło i przyszedł czas na zmiany. Ja zresztą lubię zmiany, nie lubię siedzieć bezczynnie, a najciekawsze jest to, co inspiruje do pewnych działań. Myślę, że każdy z nas potrzebuje odświeżenia i spojrzenia z innej strony na różne sprawy. Wtedy ma się lepszą optykę. Kiedy tkwimy cały czas w tym samym temacie, wkrada się rutyna. 
Tu w szpitalu pewien rozdział dla mnie został już podsumowany i zakończony i teraz trzeba szukać czegoś dalej. Czas biegnie tak szybko, a jest tyle ciekawych rzeczy. Mam trochę taką wewnętrzną potrzebę, żeby zmieniać priorytety.

Czyli to znaczy, że jeszcze za bardzo nie myśli pan o emeryturze?
Emerytura w sensie uzyskania świadczeń emerytalnych nie oznacza, że nie można już prowadzić żadnej aktywności zawodowej. Można to połączyć, a nawet trzeba, jeśli jest taka możliwość. Jak najbardziej można pomyśleć o emeryturze i jednocześnie dalej funkcjonować i absolutnie właśnie taki model mi coraz bardziej przyświeca. Na pewno trzeba szukać dla siebie optymalnego rozwiązania. Medycyna jest ciekawą działką, a ja specjalizuję się w medycynie ratunkowej, i intensywnej terapii, i leczeniu bólu, więc jest duża różnorodność.

To jeszcze tak na koniec – jakie są według pana cechy dobrego lekarza?
Zawód lekarza związany jest z pewnego rodzaju powołaniem, trzeba mieć trochę poczucia misji. Przydaje się też dużo empatii, zrozumienia i potrzeba świadczenia pomocy w trudnych warunkach. Ja zawsze raczej byłem aktywnym człowiekiem. Anestezjologia i intensywna terapia są nieprzewidywalne, wymagają zawsze pełnej gotowości, podejmowania szybkich decyzji, zawziętości, upartości. To zwykle jest walka z czasem, jak to bywa w stanach zagrożenia życia. 
Gdy zaczynałem pracować, to w ogóle intensywna terapia się tworzyła, a dziś możliwości techniczne są już też szalenie zróżnicowane. Nie zmieniło się to, że trzeba być konsekwentnym, stale dążyć i wierzyć, że się uda, mimo ciężkiego stanu pacjenta. Przyznam, że te cechy się też bardzo przydają w zarządzaniu, bo trzeba umieć walczyć, i ze stresem, i z przeciwnościami. Do tego trzeba być otwartym na ludzi i wierzyć, że to wszystko ma sens i cel…

Rozmawiała Klara Skrzypczyk
 

« wstecz

Newsletter