Najgorzej być gwiazdą

Na zakończenie Niedzieli z powiatem swój program kabaretowy zaprezentował popularny aktor Cezary Pazura. Tuż przed występem udało nam się zadać mu kilka pytań.

Niedziela z powiatem to festyn rodzinny. Czy często ci się zdarza występować na tego typu wydarzeniach?

Powiem szczerze, że nie, a bardzo to lubię, dlatego że lubię, jak na widowni są dzieciaki. Wiem, że większość moich kolegów kabareciarzy unika takich imprez, gdzie jest dużo dzieci, bo nie mają dla nich programu. Generalnie nie buduję swojego programu z myślą o dzieciach, tylko o dorosłych, ale mimo wszystko staram się konstruować go tak, żeby nie było tam ani słów uważanych ogólnie za wulgarne, ani ekstremalnych rzeczy, ani takich, które są co najmniej dyskusyjne. Teraz kabaret idzie w stronę stand-upu, a stand-up jest bardzo ostry, mocny, czasami nawet brutalny i dla dorosłych. Ja jednak jestem starej daty kabareciarzem, tak konstruuje program, żeby nikogo nie urazić i żeby mieścił się mniej więcej między elementarzem a Panem Tadeuszem. Wtedy skojarzenia są zrozumiałe dla wszystkich, i dla dzieci, i dla dorosłych, i dla profesorów uniwersytetów.

Czym takie występy różnią się dla ciebie od tych na wielkiej scenie, często transmitowanych w telewizji?

Paradoksalnie unikam tych transmitowanych. Takie występy robię raz na rok, a teraz to już chyba ze dwa lata nie miałem programu rejestrowanego, jeżeli już to w telewizji są jakieś powtórki. Większości swoich tekstów nie piszę sam, a pozyskać dobry tekst jest bardzo trudno. Jak to sprzedasz w telewizji, to z czym pojedziesz potem do Wrześni, żeby kogoś zaskoczyć? Nie da się! Dzięki temu mogę swój program eksploatować dłużej. Takie spektakle jak dzisiaj są piekielnie trudne, bo widzimy, jaka jest aura. Gorąco, na scenie to będzie z 70 czy 50 stopni, sauna! Ludzie są trochę rozkojarzeni, bo dookoła jest bardzo dużo różnych atrakcji. Przeszkadza temperatura, chce się pić, jest gorąco, a musisz skupić na sobie uwagę, czyli oprócz tego, że musisz mieć ciekawy tekst, to musisz jeszcze być osobą, którą chcą oglądać i to nad tym człowiek pracuje całe życie. To trudne, ale ja lubię takie bezpośrednie spotkania z ludźmi, bo one są spontaniczne. Tutaj nikt nie płaci za bilety, więc też jest takie niebezpieczeństwo, że może mu się wydawać, że wszystko mu się należy. Ja patrzę na ludzi, patrzę im w oczy i bardzo często na takich występach zdarza się, że ktoś słucha, słucha i nagle bierze dziewczynę za rękę i wychodzi. To po prostu jest taki rodzaj imprezy. Nie gniewam się o to i nie mam żadnych pretensji. Najczęściej bywa jednak tak, że ludzi przybywa podczas występu.

Nie ukrywajmy, że jesteś gwiazdą dzisiejszego wieczoru.

To mnie niestety martwi, bo najgorzej jest być gwiazdą. Jak jesteś niespodzianką, to wszyscy myślą o, fajnie, przyjechał!, ale jak jesteś gwiazdą i wszyscy czekają, to nie wolno ich rozczarować. To kolejne wyzwanie i kolejna trudność, którą muszę pokonać. Fajnie jest, gdy jak w piłce nożnej, albo lepiej – w kolarstwie, możesz atakować z drugiego miejsca. Wtedy jest się zaskoczeniem, a gdy czekają na ciebie i nie przyjeżdżasz pierwszy, to już nie jest to.

Pewnie samo twoje nazwisko buduje oczekiwania u publiczności. Jesteś rozpoznawalny…

Niestety tak i moim zadaniem jest, żeby te oczekiwania były spełnione. To jest najtrudniejsze w tej fazie życia, w której się znalazłem, bo już mam swoje lata, mam prawie 37 lat. Skłamałem (śmiech)! Wyzerowałem licznik, w głowę sobie wbiłem, że jestem młody i że mi się jeszcze chce. Swój program zawsze robię w ten sposób, że to ma być zabawa też dla mnie, bo uważam, że jeśli aktor, zwłaszcza kabaretowy, nie bawi się razem z publicznością, to to się nie udziela. Musi być kontrakcja z publicznością i mam nadzieję, że tematy, które poruszę na scenie, będą ciekawe dla wszystkich.

Czy jesteś pierwszy raz we Wrześni?

Nie! Wielokrotnie tu już byłem czy to przejazdem, czy na występach. Nawet chyba z Olafem Lubaszenko byliśmy tu razem, jak miałem siedem lat.

Czyli trzydzieści lat temu!

Byliśmy we Wrześni z Emigrantami, sztuką teatralną (w 1994 roku – przyp. red.), także Września jest mi bardzo znajoma i zawsze mówię, że Września jest po drodze. Cieszę się z zaproszenia i postaram się, żeby dzisiejsze spotkanie było fajne i zapadło w pamięć. Muszę jeszcze zadać pytanie, które pewnie często słyszysz – która twoja rola zapadła ci najbardziej w pamięć? Widzisz, to jest pytanie, na które trudno mi odpowiedzieć, bo jestem jeszcze z tego pokolenia, gdzie człowiek ma się spalić w każdej roli i dać z siebie wszystko. To tak jakby zapytać Lewandowskiego, który jego mecz był najważniejszy. Trudno powiedzieć, bo w tym mu się lepiej grało, a tu wynik był ważniejszy itd. Nie ma czegoś takiego! Jan Machulski uczył mnie, że za każdym razem to jest prawda danego wieczoru, prawda danej sceny i musisz dać z siebie wszystko. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że największe zamieszanie zrobiło parę moich filmów, takich jak Kiler na przykład. To był taki krok milowy. Na początku były Psy, byli też Chłopaki nie płaczą, więc filmów, które zostały w pamięci widza, jest sporo. Czasami się nawet dziwię, że ludzie do dziś je pamiętają, bo jednak nic tak szybko się nie starzeje, jak film. Co roku są setki nowych, ważnych i promowanych, a my jednak żyliśmy w czasach, że nie było takiej promocji kina, jak teraz.

A co z rolami dubbingowymi?

Teraz miałem propozycję do Króla Lwa, ale nie mam kiedy. Tam były partie i śpiewane, i mówione. Dwukrotnie miałem operację zatok, po czym głos mi się zmienił, także pewnych partii już nie wyśpiewam już. Jeszcze przed operacją startowałem do roli bałwanka w Krainie lodu, a zrobił ją w końcu zawodowy piosenkarz Czesław Mozil. Wtedy nie byłem w stanie wyśpiewać tych partii, to było dla mnie zbyt trudne, a dla niego to chleb codzienny i zrobił to fantastycznie.

Chciałam cię jeszcze spytać o 13 posterunek – twoja rola w tym serialu to dla mnie absolutny majstersztyk…

To była megaciężka robota, ale ja jestem chyba najbardziej dumny z niej. W tej chwili jak czasami z dzieciakami to oglądam, to jak patrzę na tamtego chłopaka to chapeau bas. Już bym tego nie powtórzył, nie dałbym rady fizycznie i emocjonalnie, a wtedy było to dla mnie zwykłą, fajną zabawą.

Ta rola na pewno podniosła jakoś poprzeczkę.

Podniosła poprzeczkę do tego stopnia, że nie było drugiego takiego sitcomu, z takimi gagami, z taką commedią dell’arte, gdzie wszystko jest grane bardzo mocno i są konkretne postacie, jak Kolombina, Kapitan. U nas też były te postaci absolutne i świadomie w ten sposób komponowane. To był inny styl aktorstwa, wszystko było inne, nowe, pierwsze i nasze, polskie. To nie był schemat kupiony z zachodu, tak jak reszta wszystkich sitcomów, które mamy, oprócz chyba Kiepskich. Sprostaliśmy temu i rzeczywiście postawiliśmy poprzeczkę megawysoko dla wszystkich.

Na zakończenie – jak się zaczęła twoja przygoda z YouTubem?

Trochę to był przypadek, dlatego że zgłosili się do mnie przedstawiciele firmy z informacją, że w Internecie jest dużo moich wykonów kabaretowych, za które ktoś pobiera opłaty, bo podobno za to są pieniądze. Do dziś tych pieniędzy nie widziałem, ale firma stworzyła mój kanał, przerzuciła tam wszystkie moje kabarety i powiedziano mi, że muszę coś na ten kanał zrobić. To coś trwa już chyba trzeci rok i ma ponad 600 tys. subskrybentów. To duży wynik i odpowiedzialność. Nie lubię takich momentów, kiedy zaczyna się odpowiedzialność. Pod tym względem jestem totalnym amatorem, w tym znaczeniu, że lubię to robić. Spotykam się na co dzień z tym, że ludzie zwracają się do mnie per wujek Czarek, mówią, że oglądają kanał i że się im podoba. To już jest dla mnie największe zwycięstwo.

Rozmawiała Klara Skrzypczyk

Współpraca Szymon Piotr Rewers

« wstecz

Newsletter